Harpagan Jesienny 2015

UWAGA: Czytanie tego posta może powodować chorobę zwaną cyklozą, jak również inne uzależnienia społeczne i fizyczne, Ministerstwo 4Fun ostrzega.
Przepraszam za opóźnienie w relacji, ale natłok pracy sprawił że musiałem odłożyć jej spisanie, więc nie jest na gorąco, ale postaram się oddać jak najwięcej szczegółów.
Zdjęcia wrzucam ze mną, więcej jest na MTB4FUN – strona pasjonatów kolarstwa z Gorzowa i okolic, ale co tam zdjęcia… tego się nie da obfocić! To trzeba przeżyć!
Harpagan był moim ostatnim startem w tym roku, 14te zawody na rowerze i niejako zakończenie sezonu startowego. Ale o tym innym razem.

A teraz od początku – czym jest Harpagan? Harpagan jest rajdem na orientację – lub raczej jak pełna nazwa wskazuje Ekstremalnym Rajdem na Orientację (ERnO), organizatorzy przewidzieli Rajd dla dzieci (Harpuś), Rajd pieszy – na około 25km (TP25) na około 50km (TP50), oraz na około 100km (TP100), Rajd rowerowy – na około 50km (TR50) na około 100km (TR100) oraz około 200km (TR200), oraz trasę mieszaną, 50km pieszo, 100km rowerem (TP150). A dlaczego piszę około? Ponieważ nie ma trasy, są tylko punkty na mapie do których należy dotrzeć, a którędy? To już nieistotne, dystans z nazwy to tylko przybliżona odległość jaką należy pokonać aby zaliczyć wszystkie punkty. A sam tytuł Harpagana jest przyznawany osobom które zaliczą wszystkie punkty w najmocniejszych kategoriach (TP100, TR200, TM150). Zasad dość sporo, nie będę się rozpisywał. Odsyłam do strony www.harpagan.pl Cała impreza miała miejsce w okolicach Sierakowic na Pomorzu, a dokładniej – na Kaszubach.
MTB4Fun stawiło się bardzo mocno, pod naszym szyldem wystartowało 17 osób na Trasie TR200 oraz 3 osoby na TP50. Świetną robotę PR zrobił Krzysiu (ciągle o tym opowiadał, jak to fajnie na Harpaganie, ohy i ahy), logistyką i noclegami zajął się Marcin, transportem każdy po kawałku (podziękowania dla Marka), i w ogóle czapki z głów dla całej ekipy – wyjazd to ludzie, a Ci nie zawodzą! Mimo przeziębienia i bardzo pociągającego nosa w świetnym nastoju podeszliśmy do sprawy, a co?, na bogato – postanowiliśmy ugryźć TR200. Stwierdziliśmy że pojedziemy razem, 13-to osobową ekipą (największą na całym Harpaganie w tym najmłodszy uczestnik TR200 – Maciek Dunowski – szacun).

A więc start – nasza trasa startowała o 6:30, uzbrojeni w światło na rowerach i czołówki ruszyliśmy na boisko szkolne z którego odbywał się start. Szybkie rozdanie map i szybkie oględziny (dodam tylko że na zawodach był zakaz korzystania z GPS w sposób inny niż do rejestrowania trasy). Głównym planerem trasy okazał się Krzysiu, który szybko i sprawnie wytyczył nasze pierwsze kroki, a ja niestety w tym czasie motałem się z dopięciem ciuchów no i był czas na kilka słit fotek (te mądre miny z Adamem i mapą – tak to wtedy). Dobra, ruszyliśmy, no i szybko Kaszuby zaczęły srogo witać nas… deszczykiem, na szczęście nie był on mocny. Pierwsze kilometry asfaltem, grupa jeszcze zaspana, troszkę nieskładnie. Z asfaltu zjeżdżamy w pagórkowaty acz odsłonięty teren, i ruszamy w stronę lasu, w którym powinien znajdować się pierwszy punkt. Pierwsze przygody, Przemek gubi walkie-talkie i musimy chwilę poczekać nim się wróci i znajdzie. Ale zguba wraca, ok ruszamy dalej. Troszkę się motamy, ale spotykamy sporo piechurów, co znaczy się że jesteśmy blisko punktu. Dobra, jakoś docieramy do odbicia, pierwszy punkt zaliczony. „Sędziowie” nawet nie raczyli wychylić się z namiotu, wystarczyło im krzyknąć numer do zanotowania. Powoli zaczynam się odnajdywać na mapie i razem z Krzysiem i Markiem zaczynamy łapać wspólny język, obieramy kierunek jazdy. Znowu wyjeżdżamy na rozległe pagórki, dziwi nas przejazd przez środek gospodarstwa rolnego, no ale… tak droga idzie, to trzeba jechać. Dojeżdżamy do asfaltu z widokiem na jeziora, ok. Ładnie, teraz asfaltem na północ. Mijamy miejscowość Miechucino i kontynuujemy dalej. Wąską dróżką znowu wjeżdżamy w las i jedziemy już po leśnych duktach. W tej okolicy jest sporo rowerzystów, mieszają się z naszą grupą i niepostrzeżenie Przemek z Maćkiem odłączają się i jadą prosto zamiast skęcić z nami, bałagan, na szczęście po kilku minutach wracają, i możemy grupą kontynuować do punktu. Całkiem sprawnie idzie nam odnalezienie go. Odbijamy się i wracamy do głównej drogi, ok 1km. Stamtąd kontynuujemy na północ do kolejnej miejscowości. Pewny trasy ruszam z kopyta prowadząc… No ale… spojrzałem na mapę zobaczyłem miejscowość Milcz, no i jedziemy, a że Milcz to tak na prawdę Bącz to minęliśmy go (dać ślepemu mapę), Marek mnie opamiętał, na szczęście może ekstra 1km zrobiony. Sam zjazd wyglądał niemalże jak wjazd na posesję, kocie łby w dół, do łąki, a na rogu stał jakiś zawiany Pan, a było śmiało przed 9tą. Dojazd do punktu okazał się bardzo łatwy. Odbity, jedziemy dalej. Może 2km dojazdu do asfaltu i kolejne 10 km po równej i szybkiej nawierzchni. Punkt znajduje się w pobliżu miejscowości w której mieliśmy nocleg (Załakowo). Żartem rzuciliśmy że idziemy do domków na ciepłą herbatę, na żartach się skończyło, i dobrze bo może i już nie ruszylibyśmy się Emotikon grin.
Przejechaliśmy koło brygady robotników kopiących pod fundamenty, będąc dla nich nie lada atrakcją, do samego punktu trafiliśmy bez problemu, bardzo zadowoleni że tak szybko i sprawnie nam to idzie. Dobra, chwila na rozprostowanie nóg i jedziemy dalej. Z lasu wyjeżdżamy na asfalt i ruszamy dalej na północ, ładne kilka kilometrów asfaltu znika pod kołami bardzo sprawnie. Zaczyna lekko kropić, chwilami nieco mocniej. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę i powstaje film z bardzo ważnym pytaniem: „Jak jest na HARPAGANIE? JAK JEST NA HARPAGANIE?!?!?!” aż mi gardło siadło tak krzyczałem Emotikon wink Ale zaraz nam się humory pogorszyły. Kolejny punkt nie był łatwy… Najpier Paweł nam się wyrwał i przejechał zjazd (trzeba było go gonić i zawracać), a jak już wjechaliśmy w las zgodnie z mapą, sam punkt był opisany jako „Na skraju lasu”… no dobra, jest las, ale gdzie jego skraj, bo drogą dojechaliśmy do wioski, czyli za daleko. Ten skraj lasu tak nam wszedł w głowy że stwierdziliśmy że pójdziemy „polem po skraju lasu”. Rowery są do jeżdżenia, a nie do prowadzenia… no cóż, po wejściu na górę i po zejściu w dół po „Skraju lasu” wróciliśmy do punktu wyjścia… Szybka analiza, ktoś rzucił że tam po drodze była jeszcze droga… no to co – wracamy. Ok 2 km, no i faktycznie, jest droga, jedziemy pod górę wzdłuż siatki leśnej… i jest punkt! Może nie na skraju lasu, ale blisko jego. Ważne że punkt zaliczony, czasu poszło sporo, trudno. Ruszamy dalej. Na następnej wiosce zatrzymujemy się w sklepie, posilamy się, Rafał kupuje ciasto drożdżowe dla wszystkich (a świeczek już zapomniał). Pojedli, popili, można jechać. Jakieś 15km asfaltu przed nami. I znowu zaczęliśmy od wtopy, przejechaliśmy o jakiś kilometr odpowiedni zjazd, wg mapy był mostek, którego nie było. Ahh… moje nawigowanie nie jest idealne Emotikon grin (Rafał, cicho!) Dobra, spinam się, mierzę mapę i jadę wg licznika. Wjeżdżamy w gęsty las, jedziemy, jedziemy, kilometry mijają, a nawet za dużo, pojawia się zwątpienie. Grupa się zatrzymuje, ja z Adamem i Sylwią podjeżdżamy do rozwidlenia dróg! Cofając się z rowerem potykam się i przewracam i… wypada mi tylne koło… Na szczęście okazało się że było tylko źle skręcone. Kilka sekund i jedziemy dalej. Zza krzaków widać namiot i punkt kontrolny, jeszcze znaleźć drogę, na szczęście szybko ją odnajdujemy. Na punkcie 2 młode dziewczyny walczą z jednorazowym grillem. Robimy sobie dłuższą chwilę postoju, sprawdzamy dokładnie mapę, jemy, pijemy. Na punkcie schodzi nam 20 minut. A u mnie pojawia się ból kolana, już miałem nadzieję że nie spotka mnie ta nieprzyjemność… trzeba być twardym a nie miętkim i jechać dalej.
Droga z punktu okazała się… pełna wrażeń… Mianowicie – przełaj! I to taki porządny, najpierw podejście pod dość stromą górę, później przejście po korzeniach, po ścince, pełnia wrażeń Emotikon wink Gdyby nie zmęczenie to pewnie byśmy całowali szutrową drogę, do której udało nam się dotrzeć. Dalej już z górki. Stwierdziliśmy że do następnego punktu dotrzemy po najmniejszej linii oporu, czyli asfaltem Emotikon wink Podążyliśmy do krajówki nr 9. Włączając sie do ruchu na krajówkę prowadziliśmy ogon z może 10 samochodów, dość zabawny widok. Po drodze spostrzegliśmy restaurację… a że pora obiadowa i zimno… No to zajechaliśmy. Kawa, herbata, zupka, żurek, pomidorówka, co kto chciał to się znalazło. Nasza wesoła gromadka ulokowała się na dworze i odpoczęliśmy dobrze, nawet miły Pan z restauracji obdarował nas kabanosami Emotikon wink (research – restauracja Leśny Staw po drodze Lębork – Słupsk). Pojedli, popili, można wracać… jakie wracać! Jedziemy dalej. Do następnego punktu blisko, wpięli buty i pojechali. Dojechaliśmy do odrestaurowanego dworku ze stadniną (Sylwii się aż oczy zaświeciły, chciała zostać :P) Zajechaliśmy trochę za daleko, a Pan z busa nam nie do końca dobrze wskazywał drogę, zresztą… jak się 10 osób na raz pyta. Ale ostatecznie trafiliśmy do wioski – a z wioski, za mostkiem w prawo i wzdłuż rzeki. Zgodnie z mapą. Na rozstaju dróg ekipa chciała jechać w lewo, uparłem się, potupałem nogą, pogroziłem palcem i powiedziałem że jedziemy prosto! I pojechaliśmy. Dzięki niebiosom punkt był tam gdzie myślałem, bo by mnie chyba żywcem oskórowali. Sam punkt był przy ogromnym drzewie – pomniku przyrody. Obowiązkowo kilka zdjęć i dalej. A tu fajno Emotikon grin Błotko, jakieś korzenie i… wiele osób jadących nam z naprzeciwka, hehe, chyba dużo osób obrało odwrotny kierunek do naszego. No i z atrakcji – przejazd przez rzeczkę… tylko że… umoczyłem Emotikon frown Marek przede mną podniósł nogi, Adam przestał pedałować, a ja… nie… fajno. Chlup, chlup i jedziemy dalej. Przejechaliśmy koło PGRu i pomknęliśmy znowu do asfaltu. Nuda na asfalcie, ale przynajmniej można nieco odpocząć, zwłaszcza moje kolano. Zjazd w las znowu okazał się chybiony, nie wiem czy to już moje zmęczenie, czy faktycznie niedokładność mapy. Cofamy się odrobinę i jedziemy. Dojeżdżamy do rozwidlenia na którym nie wiemy gdzie jechać. Stwierdzamy że 2 osoby pojadą na zwiad, jedna na lewo, druga na prawo. Po chwili usłyszeliśmy krzyk od Pawła że jest punkt, super. Tymczasem wraca Rafał i już całą grupą możemy jechać do punktu. Sam punkt był bardzo unikatowy – mianowicie trzeba było do niego zejść dość stromym zejściem, spora górka. O ile zejści było ok, to wejście z moim kolanem okazało się niezłym wyzwaniem… zęby zaciskam i idę. Pech to pech. Po twarzach widać już zmęczenie, w końcu jesteśmy już jakieś 10h na rowerach. Mimo że mamy trochę czasu do zakończenia limitu decydujemy się na powrót do bazy. Po wyjeździe z lasu mamy troche rozluźnienia, nawet sprawdzamy ilu na raz jest w stanie Paweł pociagnąć, jak już 3 osoby złapały się jego plecaka to zaczął słabnąć, no cóż… a już myśleliśmy że tak do końca dojedziemy. Ustawiamy się dość zwartym szykiem i mocnym równym tempem jedziemy do bazy. Dobrze że już tylko asfalt – zostało 20km. A źle, że niebo nad nami się pogniewało i najpierw lekki deszcz zamienił się w dość rzęsisty opad. Po całym dniu te 20km ciągnęło się w nieskończoność, od pewnego momentu nie czułem na sobie suchej nitki… zimno, mokro… fatalnie, kolano boli i Adam ciągle pilnujący mnie abym trzymał wysoką kadencję.Zmęczenie sprawiało że zapominałem, na moją szkodę i jeszcze chyba ze 2 razy po drodze dotknąlem się z Adamem kierownicami, na szczęścnie niegroźnie, spadek czujności mocno widoczny. Grupą, grupą, grupą i dojechaliśmy w strugach do Sierakowic… Po 11 godzinach tułaczki i 140km na kole, skończyliśmy. Zadowoleni, swoje osiągnęliśmy – pokonaliśmy swoje słabości, obawy i przeziębienia (zwłaszcza ja i Marek)! Grupa się sprawdziła. Aaaa – i co sobie uświadomiliśmy dopiero w ostatnią sobotę – nie było żadnej gumy ani awarii Emotikon wink niespotykane w MTB4FUN Emotikon tongue
Krótkim słowem podsumowania – sory za pomyłki nawigacyjne, było tego trochę, obiecuję poprawę za rok (ale co? robimy pełnego Harpagana?!).
Dziękuję za współnawigację, napitek i poczęstunek po drodze, za świetny humor, za współpracę, za masę fajnych zdjęć, za preparty, party i afterparty, za transport (konwój z rowerami na dachu), za namówienie mnie i organizację, i za te wszystkie chwile, które jeszcze teraz przywoływane w głowie sprawiają że banan na twarz wychodzi. Z takim teamem – to i na koniec świata mozna jechać! Jesteście zaje….fajni! Niech żyje MTB4FUN!

PS. sory jak coś pominąłem

Roman Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Zostaw komentarz